![]()
Feliks Koneczny - "Państwo i prawo w cywilizacji łacińskiej"
|
Stosunek etyki do prawa stanowi zagadnienie godne najwyższych szczebli umysłu ludzkiego. Najsubtelniejsze kwestie metafizyczne ocierają się w nim często o najzawilsze problemy bytu ziemskiego z życia tak jednostki jako też zrzeszeń, od najprostszych powszedniości bytowania materialnego aż do najwznioślejszych momentów historii. Pomiędzy etyką a prawem rozgrywa się walna część życia prywatnego, a publiczne całe.
Nie
może istnieć etyka powszechna, skoro każda cywilizacja ma swoją własną.
Ogólno-ludzki trzon etyczny zawiera zaledwie cztery punkty. Powszechnie
potępia kradzież, cudzołóstwo, zdradę swego zrzeszenia, tudzież brak
czci względem rodziców i starszych w swym zrzeszeniu. W ustroju rodowym
starosta rodu jest właścicielem swych potomnych i wszelkiego ich mienia;
wymaganie więc owej czci tłumaczy się zwisłością i dyscypliną ustroju.
Dopiero po emancypacji rodziny część starszych staje się przejawem
etycznym, a część rodziców uznać można za fakt etyczny, dopiero po
wprowadzeniu instytucji pełnoletności osobistej i rzeczowej. To zaś
następuje dopiero na tak wysokim szczeblu cywilizacyjnym i po tak długim
rozwoju etyki, iż nie należy to do ogólno-ludzkiego zasobu.
Cały
ów zasób tłumaczy się utylitarnie; da się odnieść do obrony własności
(żona jest własnością męża). Etyka zaś nie rodzi się z utylitaryzmu. Z
tego źródła wypływa samolubstwo, gdy tymczasem etyka wymaga altruizmu.
Istnieją
atoli pewne pojęcia, stanowiące niejako generalia etyk. Jest ich
siedem: obowiązek, bezinteresowność, odpowiedzialność, sprawiedliwość,
sumienie, stosunek do czasu i pracy. Jeżeli się zna tych siedem
rzędnych, można określić rodzaj i szczebel etyki wszędzie i
gdziekolwiek. Nie należy do tego szeregu kwestia prawdomówności. Są
ludy, które popierają kłamstwo zasadniczo, inne nie zawsze, jeszcze
innym jest obojętne. Sprawa nie nasuwająca utylitaryzmu bezpośrednio,
wywołuje już rozmaitość sądów i do generaliów nie należy.
Same zaś generalia świadczą raczej przeciwko "jednolitości etycznej",
gdyż w pojęcia te wstawia się w rozmaitych cywilizacjach fakty etyczne
rozmaite, często wręcz przeciwne. W pewnej cywilizacji bywa obowiązkiem
to i owo, co w rozumieniu innej cywilizacji toruje drogę niemoralności.
Np., obowiązek spłodzenia syna w cywilizacji chińskiej, bramińskiej i
żydowskiej wiódł do licencji w prawie małżeńskim. Bezinteresowność,
przestrzegająca obowiązków choćby wbrew interesowi osobistemu, bywa
rozmaicie ścieśniana i rozszerzana, chociaż samo źródło etyk tkwi
bezwarunkowo w bezinteresowności. Spór etyki z utylitaryzmem tyczy się
wszelkich kombinacji życia. Etyka nie jest utylitarną, lecz utylitaryzm
winien być etyczny; jeżeli jednak każda cywilizacja ma swoją etykę.
Każda podaje inne warunki, gdy np., chodzi o kwestię, czy w danym
wypadku interes jednostki zgodny jest z dobrem ogółu.
Dopiero
odpowiedzialność stanowi istotną sankcję etyczną w wypełnianiu
obowiązków. Poczucia tego nie może być wiele, gdy panuje emanatyzm.
Również nie sprzyja rozwojowi odpowiedzialności wyobrażenie gromadnego
stosunku do Boga. Tylko przy kreatyzmie i z poczucia osobistego do Boga
stosunku odpowiedzialność może się rozwijać wszechstronnie.
Luki
w tym poczuciu stanowią kalectwo moralne, a czyż (niestety) życie
zbiorowe nawet w cywilizacji łacińskiej nie obfituje w nie? W
najprostszym do tego stanu rzeczy stosunku pozostaje sprawiedliwość.
Pojęcie jej jest jakby syntezą poprzednich. Skoro atoli zachodzą różnice
w poglądach na godziwość i niegodziwowść, a zatem nie może też być
zgodności co do tego, co jest sprawiedliwym, a co niesprawiedliwością.
Sumienie - to autokrytyka etyczna - inaczej będzie przemawiać w tym
samym wypadku do Japończyka, inaczej do Hindusa, a zgoła odmiennie do
uczestników cywilizacji łacińskiej. Bądź co bądź, sumienie uwzględnia
zawsze i wszędzie generalia etyki; boć z nich składa się ideał
wszelkiego dobra.
Rodzaj
i szczeble cywilizacji (a więc pośrednio także rodzaj etyki) zawisły
wielce od poglądów na pracę. Np. obecnie aż cztery cywilizacje gardzą
pracą fizyczną: chińska, bramińska, arabska i turańska. Obok tego
istnieją rozmaite poglądy co do rozmiarów i owoców pracy.
Ostanią
pozycję w generaliach etyki stanowi stosunek człowieka do czasu.
Związek ten jest widoczny na całej kuli ziemskiej. W Indiach i w Chinach
czas należy do spraw obojętnych. Opanowywanie czas stanowi szczyt
rozwoju cywilizacyjnego, a koroną tego dzieła wysoki altruizm. Lecz
zagadnienie miłości mieści się dopiero w etyce chrześcijańskiej, jako
jej generalissimum.
Siedem
generaliów to siedem niewiadomych, w których wstawiają wartość dopiero
religie i cywilizacje, wytwarzając systemy etyczne. Nasza cywilizacja,
łacińska, przyjęła etykę katolicką. Czyż cywilizacja nasza nie jest w
ogóle dziełem Kościoła, czyż nie stanowimy grona narodów wychowanych
przez Kościół?
Dotknąć
tu musimy kwestii: etyki naturalne a sztuczne. Porozumiejmy się naprzód
co do słownictwa. Wyraz "naturalna" bierzemy tu w znaczeniu etyki
historycznej, wyrobionej historycznie i na historyzmie opartej, a nie w
przeciwstawieniu do etyki nadprzyrodzonej, religijnej.
Naturalne
są starsze. Według filozofii katolickiej człowiek możee rozumem własnym
dojść nawet do prawd religijnych, tym bardziej przeto do poznania
porządku moralnego.
Etyki
naturalne wszędzie i zawsze były i są etykami rodowymi. Opierają się na
bezwzględnej solidarności ( i solidarnej odpowiedzialności) członków
rodu, lae też etyka obowiązuje tylko względem współrodowców. Żadne
obowiązki nie sięgały pierwotnie poza ród, a sprawiedliwość ograniczona
była tylko do "swoich".
W Indiach powstała nadto etyka kastowa, mocą której kary są tym
surowsze, im niższą kasta przestępcy. Niegdyś tam nawet procent od
pożyczek był tym wyższy im z niższej kasty pochodził dłużnik.
Etyki
naturalne wyradzają się łatwo w dezorganizację życia rodzinnego. W
obrębie tego samego ludu, w zasadzie monogamicznego, mogą być plemiona
poligamiczne. Wiadomy jest cudaczny system łączenia poligamii z
poliandrią (u Todów nilgeryjskich); znamy także system nadawania kobiet w
lenno, co stanowi zarazem podstawę wszelkich zależności społecznych (w
Afryce i państwach Azande i Mangbetu).
Z
poczucia sprawiedliwości wywodzi się msta, której dotychczas ziemia
pełna. Wcale nie słabnie; wśród Arabów przybiera nawet na nowo na
surowości i srogości. Stanowi ona filar ładu społecznego. Łatwiej
misjonarzowi usunąć wielożeństwo, niż mstę. Instytucja genezy
niewątpliwie etycznej wyradza się jednak w końcu w powszechną wojenkę
wszystkich ze wszystkimi. A Albanii i Macedonii msta kwitnie jeszcze w
najlepsze.
Chociaż uznaje się w pracy źródło własności (np. kto pierwszy ziemię "ożywił") jednakże murzyni afrykańscy przeciwią się wydajności pracy poza pewne granice, wymierzone skąpo. Nie wolno pracować więcej niż "trzeba"!
Musi z tego wynikać powszechna nędza i nałogowe próżniactwo. Robi się
to w imię sprawiedliwości społecznej, żeby nie było bogaczy.
O
etykach rodowych można powiedzieć, że leki ich gorsze od chorób. Postęp
możliwy dopiero przy emnacypacji rodziny. Nie wszędzie jednak dokonuje
się ten pochód; dużo ludów utknęło w drodze.
Bądź
co bądź, jakaś etyka istnieje w każdym ustroju rodowym, chociaż wcale
nie jednakowa, bo każdy rodzaj ustroju rodowego (a mamy ich dotychczas -
sześć) może znieść swoją moralność odmienną od innych odmian
ustrojowych. To pewna, że etyka jest wcześniejsza od prawa, gdyż
towarzyszy najprymitywniejszym nawet związkom zrzeszeń ludzkich w samym
ich zaraniu. Moralność nie z uczuć wypływa (jakżeż znamiennych), lecz z
pojęć, a jakieś pojęcia o moralności istnieją od samych początków życia
zbiorowego. Ani nawet najdrobniejsze zrzeszenie nie zdołałoby się
utrzymać, gdyby w nim nie było pojęć dobra i zła, gdyby w niem nie było
zgody na to, co uważać za godziwe, a niegodziwe, chociażby zrazu miały
rozstrzygać o tym względy utylitarności. Abstrakcyjne pojęcia moralności
mogą się z początku ograniczać do niektórych tylko, a ciasnych dziedzin
życia, lecz jakieś muszą istnieć i stanowić źródło norm postępowania.
Sama
możliwość etyk rodowych, naturalnych, świadczy o ich starszeństwie
względem prawa. W naturalnej kolei rzeczy, etyka wyprzedza prawo, a
prawo ma być tylko pieczęcią na postulatach etycznych, wiadomych już
uprzednio.
Gdy
prawo nie kroczy śladami etyki, powstaje jej dwoistość. Tego nie
zniesie na dłuższą metę żadne zrzeszenie, lecz skaże samo siebie na
upadek w rozkładzie, z coraz większą utratą walorów moralnych.
Natomiast
nie da się nigdy prawa przemienić w etykę. Etyka nie może być zawisłą
od prawa, jakie obowiązuje gdzieś w danej chwili. Albo jest prawa
przodowniczką, albo całkiem dla prawa nie istnieje.
Wszystkie
słupy cywilizacji łacińskiej, poczynając od jej klasycznych
fundamentów, od Platona, oświadczały się za oparciem prawa o etykę,
uważając za cel państwa, by uprawiało moralność w zorganizowanej
zbiorowości, by było sprzężeniem etyki z polityką. Katolicyzm trzyma się
zasady św. Augustyna "Quid sint regna remota iusticia, nisi magna latrocinia"? A synod toledański z XII w., wyciął jędrną formułę: "Rex eris, si recte facis; si autem non facis, non eris". Zasadzniczo oddzielił prawo od moralności dopiero Niemiec Kaspar Schoppe (Scioppius 1576-1649) w dziele: "Poedia politices",
konkludując, że wystarcza, jeżeli polityka nie zachwala czegoś
widocznie występnego. Uważano to za maksimum licencji dla państwa aż do
w. XIX, kiedy dopiero wzmógł się prąd generalny ateizmu w polityce i
pojawili się teoretycy prawa, rozgrzeszający państwo od tych nawet
ograniczeń, jakie mu nakładał Schoppe.
Ciekawa
to jednak rzecz, że im bardziej politycy wzruszają ramiona na
wspomnienie etyki w życiu publicznym, tym bardziej każą się wychwalać za
swe cnoty wszelakie i używają nawet terroru, żeby być chwalonym za
przymioty
moralne!
Kto
żąda moralności w życiu publicznym, musi tym samym być przeciwnikiem
tzw., omnipotencji państwa. W państwie wszechwładnym, któremu wszystko
wolno, coraz trudniej o moralności. A skoro państwu godzi się wszystko, a
zatem wolno mu także zwalniać od zobowiązań. "Świstki papieru"! A
gdy wszelkie umowy utracą wartość trwałości, stosunki między ludźmi
staną się niemożliwe i nieuchronną będzie stagnacja życia społecznego.
Zacznie się rozkład społeczeństwa.
Ponieważ etyka rozwija się przez obowiązkowość dobrowolną, wykwita tedy ze społeczeństwa, a nie z państwa.
Bezprawie
zmieści się, niestety, w każdej formie rządów, choćby nawet
zaprowadzono najbardziej wyidealizowaną państwowość korporacyjną,
albowiem nie wymyśli nikt takiego ustroju państwowego, w którym
bezprawie byłoby niemożliwością. Chodzi o to, żeby bezprawiu utrudniać
coraz bardziej drogę, żeby wytwarzać dla niego coraz trudniejsze
warunki.
Prawo
wyłonione staje się zwyczajowym, przechodząc tradycją z pokolenia na
pokolenie. Zazwyczaj wytwarza się z poczucia etycznego i ze zaspokajania
potrzeb zgodnych z tym poczuciem. Prawo narzucone jest zarazem
naruszeniem tego zwyczaju.
Prawo
zwyczajowe jest prawem słusznym. Im bardziej późniejsze prawo pisane
oddala się od zwyczajowego, tym łatwiej wyradza się w niesłuszność.
Prawo pisane niekoniecznie bywa postępem wobec zwyczajowego.
Najdawniejszymi
zwyczajowymi są prawa rodowe. Ani jedno z nich nie było nigdy
skodyfikowane, spisane. Należą do przedpiśmiennego okresu ludów.
Przygodne wzmianki w źródłach pisanych odkrywają niekiedy jakieś
szczegóły, strzępy i złomki, z których dokonuje się mozolnej
rekonstrukcji całości. Ludy pozostające dotychczas na prymitywnym
stopniu rozwoju nie mają innego prawa, jak tylko rodowe, zwyczajowe.
Obowiązuje zaś rodowe prawo, póki nie nastąpi emancypacja rodziny i
skutkiem tego rozwiązanie ustroju rodowego. Nie doszło do tego w
cywilizacji chińskiej, jakkolwiek od dawnych już wieków piśmiennej;
totoeż społeczeństwo rządzi się tam starym prawem zwyczajowym rodów i
związków kupieckich. Iurisprudentia w Chinach jeszcze nie istnieje, bo
niepotrzebna.
Wyłonił
się najpierw ten dział prawa prywatnego, który wytwarza się około
instytucji rodziny. Przede wszystkim tedy prawo małżeńskie, wraz z
pierwszą swą konsekwencją: prawem familijnym. Na drugim miejscu prawo
majątkowe: najdawniejszym majątkiem własność na własnych dzieciach. Te,
nie będąc wolnymi osobiście bez względu na wiek, nie mogły też posiadać
własnego mienia za życia ojca. Instytucja pełnoletności z osiągnięciem
pewnego wieku jest absolutnie nieznana ustrojowi rodowemu i
niedopuszczalną w nim. Starosta rodowy ma jednak obowiązek żywić
wszystkich członków rodu. Na majątek starosty pracują wszyscy rodowcy,
lecz w zamian należy im się utrzymanie i na tej podstawie można uważać
ten majątek za faktyczną własność rodu.
Z
prawa familijnego i majątkowego musi wytworzyć się, jako prosta
konsekwencja, prawo spadkowe. Zrazu chodzi tylko o następstwo na
stanowisku starosty rodowego; potem wyłaniają się kombinacje z powodu
ceny kupna żony, posagu i wiana. Dalszy rozwój stosunków zaznacza się
problemem, czy po zgonie ojca jeden tylko z jego synów dziedziczy cały
majątek, najstarszy, najmłodszy, czy wyznaczony przez ojca, czy też
każdy syn staje się głową rodu swych potomnych i dziedzicem części
majątku rodowego?, i jak te części sprawiedliwie oznaczyć? Prawo rodowe
nie jest tedy tak "prostym", jak się powszechnie mniema, toteż wykazuje wiele rozmaitości.
Prawo
małżeńskie (z familijnym) majątkowe i spadkowe są ściśle związane z
sobą, zależne od siebie wzajemnie jak najbardziej; tworzą grupę, którą
nazywam trójprawem. Jest to walna część prawa prywatnego, a
fundamentalna.
Rozmaitość
trójprawa zawisła od rozmaitości cywilizacji, a polega głównie na
rozmaitości pojęć etycznych. Władza starosty rodowego pochodzi z
obowiązku, żeby przestrzegał porządku etycznego w rodzie, że by nie
dopuszczał niegodziwości, względnie, żeby ją tłumił sankcjami prawnymi.
Obok
trójprawa powstawały związki innych działów prawa. Jeżeli obcy nie miał
znajdować się poza prawem, musiał być przyjęty do rodu, choćby na czas
ograniczony; w taki razie nabywał ochrony etycznej i prawnej na równi z
członkami zrzeszenia.
Jest
to tzw., prawo gościnności, najstarsza fikcja prawna. Rozwinęło się to
potem w stałe adopcje rodowe, a po emancypacji rodziny w usynowienie;
później wyrosło na tym tle przyjmowanie do herbu, nadawanie obywatelstwa
miejskiego obcym, wreszcie indygenaty w imię całego państwa. Ta sama
tendencja, żeby obcemu zapewnić opiekę prawa, rozszerzyła się w okresie
wyższego rozwoju cywilizacyjnego na obywateli obcego państwa w ogóle; z
indywidualnego stał się podmiot prawa ogólnym. Rozmaite państwa
gwarantowały wzajemnie swym obywatelom swobodę ruchów u siebie, prawa
zarobkowania i nabywania itd.
Można tedy uważać pradawne prawo gościnności za zalążek międzynarodowego prawa prywatnego.
Odsłania
się przed nami coraz więcej widoków z życia zbiorowego. Można by je
wybierać bez końca, nie mając nigdy pewności, czy się czego nie
opuściło. Nie możemy się zapuszczać w te powikłane ścieżki, które
mogłyby się stać dla nas łatwo błędnikiem. Ażeby tego uniknąć, spróbujmy
generalizować i klasyfikować.
Dziedziny
życia trzeba sobie ująć w pewien schemat. Przyda się to w wielu
naukach, nie najmniej w prawie. Jak wyliczyć i jak objąć wszystko, co
ludzkie? Te tysiączne sprawy, ich powikłania, skomplikowane coraz
bardziej w miarę postępującego rozwoju. W jaką formułę wcielić wszelkie
możliwości życia zbiorowego wszystkich krajów i wszystkich czasów.
Istnieje
pięć kategorii bytowania ludzkiego. Dwi są cielesne, fizyczne,
materialne: zdrowie i dobrobyt; również dwie duchowe: dobro (moralne) i
prawda; nadto piąta kategoria: piękno, stanowiące pomost pomiędzy
tamtymi działami, jako kategoria wspólna ciału i duszy, przemawiająca do
umysłu za pomocą zmysłów.
Nie
ma takiego przejawu zycia, który by nie pozostawał w jakimś stosunku do
jednej z tych pięciu kategorii, często do dwóch lub więcej. Wszelka
myśl, wszelkie uczucie, każdy czyn należy do którejś z tych kategorii.
Nazwijmy to quincunxem bytu ludzkiego.
Pełnia
bytu wymaga rozwoju obu działów, fizycznego i duchowego. Niedomaganie
jednej z tych kategorii może się skończyć wykolejeniem całości. Czy
jednak wszystkie mają być jednakowo pełnoprawne? Byt musi być
zorganizowany, a gdzie organizacja, tam hierarchia. Dobru moralnemu
należy się hegemonia życia. Innymi słowy: życie należy tak urządzić, iż
by wszystkie kategorie bytu stosowały się do etyki.
Pojęcia
moralne nie mogą tłumić żadnej innej kategorii, lecz winny górować nad
całym quincunxem. Arcybłędem byłoby zapatrywanie, jakoby życie duchowe
wymagało jakiegoś wzajemnego wykluczania się ciała i duszy, lecz nie
mniej ciężkim błędem byłoby przypuszczenie, że dobro moralne mogłoby
wchodzić w kompromis ze złem dla wygody potrzeb fizycznych, np., dla
powiększenia dobrobytu.
Zwłaszcza
chrześcijaństwo polega właśnie na hegemonii kategorii dobra nad
pozostałymi czterema. Nie sprzeciwia się to bynajmniej innej tezie,
mianowicie, że doskonalenie człowieka wymaga pieczy o wszystkie
kategorie życia.
Pojęcia
etyczne rozszerzają się na cały quincunx, wydając z siebie liczne
pojęcia, pochodne, np., w sprawach o pielęgnowanie lub umartwianie
ciała. Na niskich już szczeblach cywilizacyjnych wpływają pojęcia
etyczne na systemy gospodarstwa społecznego, zawisłe wszędzie i zawsze
od systemów moralności; tak jest aż do naszych czasów. Na wysokich
cywilizacyjnych szczeblach wpływają te pojęcia na stosunek nauk i sztuk
pięknych, na społeczeństwo w ogóle. Abstrakt moralny jest wszędzie
obecny i zmierza śmiało do tego, by zająć pierwsze miejsce, ażeby objąć
hegemonię.
Działy
quincunxa uwydatniają się wyraźniej ze stanowiska etycznego wśród tych
ludów, które wzniosły się z ustroju rodowego do rodzinnego przez
emancypację rodziny. Zdobyła się na to tylko drobna mniejszość rodu
ludzkiego; lecz do tej mniejszości weszła cywilizacja łacińska w
całości. Niektóre społeczeństwa utknęły w połowie drogi. Np. Maurowie
hiszpańscy zarzucili etykę rodową, lecz nie zdołali wytworzyć na czas
porządków związanych z emancypacją rodziny i w krytycznym dla siebie
okresie dziejowym zawiśli jakby w próżni, graniczącej często ze stanem
acywilizacyjnym.
Życie
publiczne udoskonaliło się bez porównania wyżej w takich
społeczeństwach, które przeszły przez okres organizacji rodowej w sposób
dostateczny, tj., aż rodowość zdołała się rozwinąć wysoko i wydać
dojrzałe owoce, niż tam, gdzie organizacja rodowa nie zdołała rozwinąć
się należycie i przedwcześnie została stłumiona, lub zgoła nie zdążyła
ułożyć się w nowy ustrój społeczny. Nie rozwinął się należycie ród
pomiędzy rodziną a plemieniem u Prusów, a może nawet w całym szczepie
Bałtyckim; krótko trwał ustrój rodowy we wschodniej Słowiańszczyźnie i
rozpierzchł się, zanim zdołał posłużyć za podstawę organizacji
społecznej lub państwowej, rozkwitł wszechstronnie w Polsce i w krajach
Zachodu.
Zasadnicza
różnica pomiędzy ustrojem rodowym a rodzinnym polega na tym, że każdy
pełnoletni może posiadać własny majątek. Pojęcie własności indywidualnej
z jednej strony kurczy się, nie obejmując już własności potomków, lecz z
drugiej strony pogłębia się, zrywając związek ze stryjcami rodowymi i
zależność od nich. Każdy pełnoletni ma odtąd prawo porzucić ród i
założyć gospodarstwo własne.
Prawo
własności osobistej, zachęcając by dążono do powiększenia dobrobytu
podnosi produkcję - i nawzajem systematyczna produkcja przyczynia się do
pogłębienia prawa własności indywidualnej. Doświadczenie wszystkich
krajów i wszystkich czasów stwierdza, że produkcja poza własnością
osobistą kuleje i stopniowo zanika; tudzież, że ochota do produkcji
mieści w sobie zawsze, jako cel, osiągnięcie własności indywidualnej;
nadzieja osiągnięcia tego celu staje się faktycznym warunkiem rozwoju
produkcji. Inaczej stanie się dorywczą, chaotyczną i po pewnym czasie
ugrzęźnie w stagnacji.
Własność
jest najlepszym i najwszechstronniejszym środkiem doskonalenia
moralnego i społecznego. Toteż etyka katolicka nawołuje, żeby otworzyć
szeroko bramy do nabywania własności osobistej. Jak najwięcej
właścicieli i jak najmniej proletariuszów! Wynika z tego, że własność
powinna być znaczna na tyle, żeby zbyt drobna nie stawała się właśnie
wylęgarnią proletariatu. Etyka rozwinięta w cywilizacji łacińskiej każe
zmierzać do tego, by społeczeństwo posiadało jak największą ilość osób
zamożnych na tyle, by były niezawisłymi ekonomicznie, co będzie zawsze
najlepszym wstępem do niezależności moralnej.
Zamożność
jednostki nie powstaje wcale z ubóstwa licznych bliźnich, lecz stanowi
właśnie niezbędny warunek do ich dobrobytu (wszyscy nie mogą go osiągnąć
naraz). Ktoś musi się wzbogcić pierwszy i udzieli drugim ze swego
dobrobytu zarobków.
Bogactwa
nie są wcale z góry ilościowo ustalone. Mylnym jest mniemanie, jakoby
chodziło tylko o rozmaity rozdział tejże samej ilości bogactw. Właśnie
ilość ta jest zmienna, może ubywać i przybywać przez wytwarzanie nowych.
W
tej kwestii sprawdza się, jak słusznie zaliczyliśmy do generaliów etyki
pojęcia o pracy. Cywilizacja łacińska wymaga pracy nie krępowanej.
Wszakże demokracja polega na tym, żeby każdy, kto chce robić, mógł się
dorobić - w którejkolwiek z trzech kategorii walki o byt (materialnej,
umysłowej i moralnej). Nie usuwa to szczebli, których żadna siła ludzka
nigdy nie usunie. Im wyższy rozwój cywilizacyjny, tym większe trafiają
się nierówności umysłowe; im zaś niższy, tym bardziej wszyscy są mniej
więcej jednakowo... nieoświeceni. Im wyżej, tym widoczniejsza różnica
szczytów!
Praca w społeczeństwie zdrowym musi być na wyrost; chodzi bowiem o to, żeby każdemu pracowitemu i rządnemu zapewnić nie tylko "minimum potrzebne do egzystencji",
lecz nadmiar żywności, odzieży i mieszkania; wszystkiego koniecznie
więcej, niż wymaga niezbędna potrzeba. Dopiero ten nadmiar czyni życie
godnym człowieka cywilizowanego. Czy można zbliżyć się do tego celu,
pożerając się wzajemnie?
Własność
ziemska bywa często tylko używalnością. Tak pojmowali ją starożytni
drużnicy germańscy, osiedlając się w Italii; na tym pojęciu opierał się
feudalizm. Tak jest dotychczas w Abisynii, gdzie ziemia jest w zasadzie
własnością negusa. Kościół popierał przez całe wieki średnie dążenia
wasali niższych stopni, by osiągali własność zupełną. Etyka katolicka,
etyka cywilizacji łacińskiej, przechylała się coraz bardziej w kierunku
rozpowszechniania własności indywidualnej - pociągając prawo za sobą.
Etyka
naszej cywilizacji jest tedy religijna, lecz nie jest sakralną, jak
bramińska lub żydowska. Zrazu wszelkie prawo było sakralnym. Dopiero
Hellada poczęła wytwarzać prawo świeckie, nie odwołujące się do bogów, a
dopiero Rzymianie utworzyli pierwszy system prawa niesakralnego
(jurysprudencję). Kościół katolicki tę metodę przyjął, przyjął i uznał,
żądając tylko stosowania się do etyki.
Obok
naturalnych i religijnych istnieją etyki sztuczne, wprowadzające inne
poglądy na stosunek pomiędzy etyką a prawem. Zazwyczaj wymyślają jakąś
etykę usilnie, żeby nie była religijna. Eksperyment etyki areligijnej
był robiony raz na wielką skalę, na rozmiar olbrzymi, mianowicie w
buddyzmie. Skończyło się na tym, że i u lamów nawet wprowadziło się
etykę ograniczoną do pewnych spraw życia, stosownie do szczebla w
hierarchii lamaickiej, a do samejże etyki, mającej być areligijną,
doczepiły się politeizmy o bardzo niskim poziomie. Etyka pozostała u
buddystów wszędzie własnością tylko nielicznych wybranych, lecz nigdzie
nie oddziałała na masy. Pogłębiła się tylk różnica między garstką elity a
ogółem. Tym mniej tedy nie powiódł się ten pomysł nowoczesnym
eksperymentatorom.
Najstarsze
próby należą oczywiście do Chin. W Chinach ustrój rodowy nadwyręża się,
lecz jeszcze trwa; ale myśliciele chińscy próbowali nieraz wyrugować
etykę naturalną rodową, obyślając na jej miejsce etyki własnego
indywidualnego pomysłu, sztuczne, książkowe.
Oprócz jednej (Lao Tse'go), żadna z tych prób nie opierała się o religię. Używając naszego nowoczesnego wyrażenia, były to etyki "autonomiczne". Kiedy je spisano po raz pierwszy ok., roku 1135 przed Chr., nie mieściło się tam "prawo własności, prawa dobrego smaku i dobrych obyczajów";
o religii ani słychać. Potem na przełomie wieków VIII i VII przed
Chrystusem orzekł filozof Kuan-ce (Kon-fu-tse), jako lud jest moralny,
gdy ma pełne stodoły i spichrze. Konfucjusz nie tworzył żadnej religii!
Sami Chińczycy wyjaśniają nam jego system jako "religię wiernopoddańczości".
Współczesny nam filozof chiński, Ku-hung-ming, wyjaśnia, że wielkość
konfucjanizmu polega właśnie na tym, że nie będąc religią, może ją
zastąpić i pozwala człowiekowi żyć bez religii. Potem Yang-Czu głosił,
że cnotliwym jest to, co zgodne jest ze skłonnościami człowieka i co mu
wychodzi na zdrowie. W późniejszym już okresie, w I połowie IX w. po
Chr., spisał Li-Ao "Księgę o powrocie do natury".
Nie znalazł zwolenników ani monoteizm Maotsego, ani Mehi głoszący, że
należy kochać wszystkich ludzi jednakowo. Namnożyło się natomiast etyk
sztucznych; jest ich pełno po książkach, a każda ma lub miała przez
pewien czas nieco zwolenników; lecz powszechną etyką chińską pozostała
do ostatnich czasów rodowa.
Z żadnym "zmysłem religijnym" nie
mają nic wspólnego dwie główne japońskie etyki książkowe: giri i nowsze
bushido. W zebranym dłuższym rejestrze kazuistyki giri znajdujemy
kwestie przyprawiające nas o wstrząs. Np., dlaczego córka musi cześć swą
sprzedać, aby dostarczyć ojcu pieniędzy na rozpustę. Bushido uczy
honoru, męstwa i wytrwałości, ale też natrafia się tam na przykłady "spartańskiego systemu trenowania nerwów" dzieciom, co "napełnia nowoczesnego pedagoga zgrozą i wątpliwością" - jak nas informuje drugi uczony japoński.
Drugim wielkim zbiornikiem etyki "autonomicznej" są
Indie. W świętych księgach Manu opisano ją dokładnie, ale tam
przewidziane są tortury, a nawet kara śmierci za zaniedbanie
rytualności, gdy tymczasem po kradzieżach i zabójstwach następują tylko
lekkie pokuty. A wybryki życia płciowego domagają się kary o tyle tylko,
o ile byłyby niebezpieczne dla czystości rasy - i ot jest jedyny ciężki
grzech Hindusa. Zabójstwo stanowi zaś grzech ciężki natomiast, gdy
chodzi o bramina lub krowę, a z resztą jest grzechem powszednim;
zabijanie zaś córek nie jest w ogóle żadnym grzechem. W Weddach i w
księgach Manu etyki nie ma, tylko przepisy rytuału.
W
Europie inicjatorem etyk sztczucznych był Baruch Spinoza (1677), Żyd,
który zerwał z cywilizacją żydowską, a do łacińskiej nie przystał. W
etyce stał się przodownikiem determinizmu. Inną drogę pozareligijną
obyślił Hume w r. 1751; twierdził, że instynkt moralny jest człowiekowi
wrodzony i działa sam przez się.
Szerzyła się droga do "autonomii etycznej", wybrukowali ją encyklopedyści. Następnie Guyau głosił moralność "sans obligation ni sanction"; Krause propagował "Menschheitsbund", by "uzupełnić nie wystarczające religijne związki ludzi".
A
w r. 1846 wystąpił Max Stirner z twierdzeniem, że wolno każdemu
wszystko co potrafi w miarę zdolności i siły. Silniej wyraził się Edward
Hartmann, który w latach 1869-1872 obwieszczał, że w sprawach
moralności "jest się samemu sobie instancją najwyższą i bez apelacji". Od r. 1881, jako "moralność religijna jest dowolna, powierzchowna i wprost niemoralna".
Obok tego popularyzowały się dwie szkoły: pozytywna i tzw., "ruchy etyczny".
Ten zaczął się w r. 1867 w Stanach Zjednoczonych, zorganizowany przez
Żyda F. Adlera, zaszczepiony w r. 1892 w Berlinie i przeszczepiony
stamtąd do Polski.
Wojowano
z wszelką religią pozytywną, aż stanęło na tym, że w dziedzinie
moralności każdy stanowi według własnego sumienia. Co głowa to etyka!
Russel nie zawahał się wystąpić z zasadą, że postępowaniem naszym winny
kierować... impulsy.
Rozradzało się tymczasem plemię Maxa Stirnera i prawnukowie jego żyją między nami, ale doprawdy są już wielce trywialni.
Wszystko
co złożyło się w rezultacie na etykę jednostkową, tj., że każda
jednostka może układać sobie swoją własną etykę i postępować stosownie
do swojego etycznego... widzimisię. Harmider etyk jest stanem nader
dogodnym dla ludzi pozbawionych etyki. Amoralność łatwo pokryć domyślną
jakąś zagadkową etyką jednostkową.
Moralność stała się w etykach "autonomicznych" sprawą prywatną, zupełnie nieuchwytną w wirze życia zbiorowego.
Harmiderowi
etyk przeciwstawia się długo filozofia tzw., prawa natury. Odwoływano
się do pewnych ogólnych zasad etyki i prawa, mających tkwić w samej
naturze ludzkiej tj., w powszechnych pojęciach rozumu ludzkiego i w
powszechnym poczuciu słuszności. Wytworzył się osobny dział filozofii,
posiadający zaszczytne miejsce w historii metod naukowych. Zwolennicy
prawa natury doprowadzili atoli do przesady filozofię prawa, opierając w
końcu całą naukę prawa wyłącznie na filozofowaniu, czym wywołali
reakcję szkoły tzw., historycznej, znów przesadnie wykluczając filozofię
z jurysprudencji. U nas zakwitnęło prawo natury ze znacznym
opóźnieniem, bo aż za Stanisława Augusta, a głównym jego
przedstawicielem był profesor wileński, ks. Hieronim Stroynowski, autor "Nauki prawa przyrodzonego" (1785).
Łudzili się, jakoby opierali się na materiale powszechno-ludzkim, na
samej istocie człowieczeństwa; podstaw do filozofowania dostarczały im
katolicyzm i cywilizacja łacińska, a doktryna ich uległa zaniedbaniu i
niemal zapomnieniu może dlatego, że sobie nie zdawali sprawy z
faktycznego ograniczenia zasięgu swego materiału naukowego, mniemając go
powszechno-ludzkim - co następnie łatwo było zakwestionować. Bądź co
bądź nie powinno się ich lekceważyć, gdyż zwolennicy prawa przyrodzonego
politycznego byli długo jedynymi sympatykami nauki prawa. Poszukiwali
zasady ogólnej dla etyki i prawa, a dopiero gdy obalono ich dzieło,
rozpoczęło się na dobre rozproszkowanie indywidualne całego zakresu
filozofii moralnej. Odrywanie prawa od etyki i dążenia do etyki
jednostkowej.
Minął
cały wiek odkąd zasypano niepamięcią prawo "przyrodzone". Tli tam atoli
pod popiołami iskra prawdy. Ograniczmy się świadomie i celowo, że "przyrodzonym", będzie nam to, co jest religijnie katolickie, a cywilizacyjnie łacińskie, a wznowienie poprawionego postępem nauki "prawa natury" byłoby
może na czasie? Bardzo to jest pomyślnym objawem, że wśród uczonych
katolickich coraz częściej spotyka się chęć do wznowienia "prawa natury". Mogłoby służyć za pomost między etyką a prawem.
Historycznie prawo owo było wznowieniem średniowiecznego prawa "wieczystego" (lex perennis), przynajmniej do pewnego stopnia. Może nawiążemy do owej doktryny, modernizując ją odpowiednio.
Bądź co bądź prawo natury wszczepiło w jurysprudencję na nowo ideał słuszności.
Stosunek
etyki do prawa musi być uwzględniony w każdej filozofii prawa, jako
zasadnicza część przedmiotu, a stosunek ten nie jest ogólno-ludzki, lecz
tylko cywilizacyjny i musi być badany w każdej cywilizacji osobno.
Trzeba by atoli umniejszyć niemało wywody dedukcyjne, a przysporzyć natomiast dużo indukcji.
Albowiem
w materiach prawa ścierają się niemal od początku dwie metody:
aprioryczna i aposterioryczna. Można by się wyrazić, że są to dwie
metody wytwarzania prawa. Aposterioryczna wysuwa prawo z doświadczenia
dostosowując je do pojęć etycznych. Aprioryczną metodą udziela się
sankcji prawnej stosunkom wyimaginowanym, wymyślonym, a więc nie
istniejącym, lecz pomysłom do urządzenia stosunków. Instytucje są tedy
tak samo aposterioryczne lub aprioryczne. Najstarszym prawem
apriorycznym zdaje się być Mojżeszowe prawo agrarne, ułożone na pustyni i
nadane koczownikom mającym dopiero zdobyć sobie role i winnice
Chanaanu.
Aprioryzm
prawniczy jest płodem metody medytacyjnej, w której myślenie ogranicza
się do obmyślania własnych wymysłów, będących zmyśleniem. Aposterioryzm
jest trudniejszy, gdyż polega na metodzie indukcyjnej i wymaga studiów.
Obie
metody znane były już w Helladzie. Aposterioryzm ma fundamenty w
Arystotelesie, aprioryzm w świetnej literaturze od Phaleasa do Platona.
Już wówczas apriorycy odznaczali się ślepą wiarą w cudowną moc
ustawodawstwa. Za typ może służyć Periander w Koryncie. Zakazał kupna
niewolników, żeby wszyscy obywatele musieli pracować i żeby nie było
bezrobotnych. Ustanowił też urząd do kontroli, żeby nikt nie wydawał
więcej, niż by miał dochodów. Wieśniakom zakazał przenosić się do
miasta, żeby się z nich nie tworzył proletariat miejski itp.
Aprioryzm
prawny nie obejdzie się bez stosowania przemocy. Dlatego jest
niebezpiecznym i antyspołecznym, gdyż z konieczności ucieka się do
gwałtów. Chcąc przeprowadzić prawo aprioryczne, trzeba wpierw wprowadzić
na pewien czas stan ex lex. Prawo aprioryczne wymaga często bezprawia,
gdy tymczasem aposterioryczne wyłania się z potrzeb ludności.
Prawo trafne powstaje historycznie, a więc aposteriorycznie; nie może być medytacyjne.
Tylko
prawo aposterioryczne ożywia życie; aprioryzm burzy je pod pozorem
stawiania nowego. Aprioryzm prawniczy określa bowiem nie stosunki
rzeczywiste, już istniejące, lecz wyimaginowane, a więc nie stosunki,
lecz pomysły, według których pragnęłoby się stosunki urządzić sztucznie,
choćby terrorem. Instytucje poczęte z aprioryzmu wymagają nieustannego
sztucznego oparcia, podpierania i wspomagania z zewnątrz, a przynoszą
zazwyczaj skutki przeciwne zamiarom i oczekiwaniom. Co innego teoria
wywodząca się z obserwacji, a co innego doktryna, stanowiąca tylko
wyimaginowany wynik logiki dedukcyjnej, gdy założenie nie uległo nawet
sprawdzeniu.
Wobec tego cóż myśleć o modnym dziś "planowaniu". Wszakżeż istnieją osobne umyślne rządowe "centralne biura planowania"; ileż jest niecentralnych?
Wiadomo,
że metoda ta pochodzi z bolszewickiej Rosji, z państwowości najbardziej
apriorycznej. Tam zmierza sie z całą świadomością do tego, żeby w
urządzeniach życia zbiorowego wytępić wszelki nawet ślad jakiegokolwiek
aposterioryzmu.
Przenosi
się to do Polski, nie pytając Polaków o zgodę. Tą specyficznie rosyjską
metodą planowania tak jesteśmy oszołomieni, iż przestano w ogóle zdawać
sobie sprawę z tego, że planowanie mogłoby być również aposterioryczne.
Przepojeni obrzydzeniem do planowania opacznego zapominamy, że nie
należy niczego w ogóle robić bez planu; chodzi tylko o to, jaką metodą
dochodzi się do opracowania planu.
W cywilizajcji łacińskiej planowanie musi być oparte na historycyzmie, na danych, z których korzysta aposteriorycznie.
Można by cały ten problem ująć w jedno pytanie: czy struktura społeczna ma się wywodzić z pojęć prawniczych, czy też odwrotnie?
Historyzm
nie polega bynajmniej na tym, żeby utknąć moralnie na pewnym punkcie
przeszłości i zapaść się w nią bez wyjścia. Historyzm poucza jak z
przeszłości wykuć przyszłość, jak doskonalić dziedzictwo po przodkach. W
historyzmie mieści się zawsze myśl o przeszłości, a zaczynamy od
tradycji dlatego, bo nie wierzymy w wartość budowli, która nie była
opartą na fundamencie przeszłości.
Posiadamy
proste kryterium do oceny, czy trafna jest myśl przekazana przez
przeszłość: przyjrzeć się czy się doskonaliła i dotarła do nas
udoskonalona. Studiować to można najogólniej na dziejach generaliów
etyki. Np., dzięki przyjęciu etyki katolickiej obarcza się w cywilizacji
łacińskiej wszystko obowiązkami, czy to sztuki piękne, czy też
własność. W różnych czasach i okolicznościach mogą zachodzić obowiązki
rozmaite, bo na tym historia wybija swe piętno; dawne mogą stawać się
niepotrzebnymi, a natomiast wyłaniać się nowe. Wszelki zaś niespełniony
obowiązek jest długiem. Jakimże zacofańcem byłby ten, kto by sądził, że
należy się uiszczać tylko z pieniężnych długów, byłby zacofańcem pod
względem etycznym; względem zaś prawa byłby obowiązanym o tyle, o ile
prawo nadążyło w danej sprawie przejąć etykę. Należy to do rozwoju
historycznego. W rozmaitych czasach rozmaity może zachodzić stosunek
pomiędzy etyką a prawem.
Obowiązek
łączy się jak najściślej z odpowiedzialnością. Doskonalenie jej polega
na jej ciągłym rozszerzaniu. Ograniczona w ustroju rodowym ogarnia z
biegiem wieków tyle spraw i kombinacji życiowych, iż wreszcie dochodzimy
do przekonania, że kresów jej nie ma nigdzie. Kraj naprawdę
cywilizowany poznaje się po tym, że nie ma w nim sprawy, przypadłości,
rzeczy, w ogóle nie ma niczego takiego, za co nie byłby ktoś
odpowiedzialny. W życiu zbiorowym musi odpowiedzialność być spotęgowana w
miarę przechodzenia na wyższe szczeble rozwoju, bo inaczej zrzeszenie
staczałoby się do upadku. Iluzoryczność odpowiedzialności (np.,
biurokracji) równa się bezkarności zła.
Odpowiedzialność
etyczna przyczynia się do wzrostu organizmów w życiu zbiorowym od
rodziny poczynając aż do wielkich zrzeszeń: społeczeństwa, państwa,
narodu. Organizacja - to ustrój odpowiedzialności. Jeżeli w jakimś
zrzeszeniu trafiają się rzeczy, za które nikt nie jest odpowiedzialny,
organizacja będzie w tym zrzeszeniu szwankować. Tam zaś, gdzie
odpowiedzialność nie jest frazesem, a dotyczy wszystkiego, tam
organizacja dokona się niemal automatycznie, jako wynik pewnych
stosunków moralnych. Odpowiedzialność wywołuje szereg błogich skutów; z
niej i dzięki niej zrodzą się porządek, ład, celowość, rozkład trafnych
sił i podział pracy; słowem wszelkie zalety organizmu. Nie zabraknie
ochotników, chcących się organizować przy takim organizmie.
Na
tych przykładach znać, jak etyka nie traci nigdy roli kierowniczej; w
miarę jej upadku cofa się życie zbiorowe i szczeble niższe. Postęp
polega tedy na tym, żeby coraz więcej obowiązków i coraz surowsza i
wszechstronniejsza odpowiedzialność stawały się częścią prawa, i żeby
były umacniane w razie potrzeby surowymi sankcjami prawnymi.
A
zatem w miarę rozwoju społecznego wzmaga się prawo i przybywa sankcji
prawnych. Te są dwojakie: uprawnione i nieuprawnione etycznie. Jeżeli
przepis prawa pochodzi ze skodyfikowania postulatu etycznego, natenczas
sankcje mieszczą się również w dziedzinie moralności; niemoralnymi stają
się, gdy przepis powstał poza prawem wyłonionym i poza etyką.
Natrafiliśmy znowu na tę konieczność, żeby rozróżniać mala in se, a mala
quia prohibita.
Przymus prawny musi mieć jedno ograniczenie, mianowicie czasu. Prawo nie może działać wstecz.
Nie
jest krępowana czasem etyka. Co szpetnego się stało, nie przestanie
nigdy być szpetnym. Popełnianie czynu ujemnego może być wybaczone, lecz
sam ów czyn nie staje się przez to dodatnim. Sankcja etyki, jaką jest
sumienie, działa wstecz: wyrzuty sumienia i wstyd moralny przed samym
sobą nie dadzą się zatrzeć żadnymi środkami psychologicznymi; było to
zawsze i pozostanie zawsze przywilejem religii.
Etyka
nie zna ograniczeń czasu ni w przeszłości, ani na przyszłość. Etyka
sama nie zna przedawnienia. Musi je natomiast znać prawo. Sankcje
etyczne tyczą albo nie wypełnienia nakazu, lub też przekroczenia zakazu
prawa. Nie mogą tyczyć się niczego takiego, co nie byłoby ani nakazem,
ani zakazem, a zatem mogą obowiązywać dopiero od chwili wydania nakazu
lub zakazu. Prawo nie może obowiązywać wstecz, bo to się sprzeciwia i
logice prawa i moralności. Wydawane za piłsudczyzny ustawy działające
wstecz stanowią hańbę jurysprudencji polskiej, jako pozbawione nie tylko
moralności, ale też rozumu prawniczego.
Przedawnienie
prawa następuje jednak także w normalnym biegu prawa przy niekórych
sprawach i okolicznościach, jeżeli minie pewien czas. Sankcje prawne
tyczą nie tylko zbrodniarza i zbrodni, ale dotykają często interesów
osób trzecich.
Stosowane
zbyt późno mogłoby wprowadzić chaos prawny i wyrządzać szkody osobom
niewinnym, nie pozostającym w żadnym związku z daną sprawą przestarzałą.
Oczywiście nie wszystko może korzystać z przedawnienia i powoływać się
na nie, zdarza się ono częściej w sprawach cywilnych, rzadziej karnych.
Przedawnienie staje się nieraz potrzebnym ze względów etycznych.
Prawo
jest na dobrej drodze, ilekroć stara się dogonić etykę i zrównać się z
nią. Możliwości te są jednakże ograniczone i natrafiają na szkopuł, nie
dający się przezwyciężyć. Nigdy prawo nie określi wszystkich obowiązków
etycznych i zawsze będą takie obowiązki, których nigdy nie poprą żadne
sankcje prawne.
Nie wszystkie jednak postulaty etyczne dadzą się zamieniać w normy prawne. Np., nie może być nigdy przepisem prawnym katolika "rada ewangeliczna",
by za złe odpłacać dobrym. Nie sposób skodyfikować np., zasady, żeby
nie realizować roszczeń, choćby najbardziej zgodnych z prawem, jeżeli
nie są zgodne ze słusznością moralną. Oczywista rzecz, że ktoś,
wywodzący swą uczciwość z kodeksu, nie jest uczciwym człowiekiem, ani
też taki, który czeka na spełnienie czegoś dobrego, aż kodeks wystąpi z
tym wymaganiem. W najlepszym razie musimy go obarczyć zarzutem, że nie
posiada należytego wykształcenia etycznego.
Lecz
nie da się prawem karać wszystkiego, co nie jest cnotą. Człowiek
określający się formułą: jestem w zgodzie z prawem, a więc jestem w
porządku - jest na pewno niebezpiecznym drabem.
Pewne
luki pomiędzy etyką a prawem zawsze będą istnieć. Każde pokolenie
niechaj z etyki coś zamienia w prawo - lecz są pojęcia opierające się
wprost temu prawidłu. Np., próba skodyfikowania "rady", żeby za złe
odpłacać dobrym z pewnością nie wyszłaby na pożytek Dobra, byłaby nawet
prawdopodobnie dla Dobra niebezpieczna. Nic łatwiejszego jak wpaść na
manowce w tych subtelnych sprawach. Dla przykładu przytoczę pewnik jaki
nasuwa się przy studium quincunxa, mianowicie ze względu na brak
proporcji między dobrobytem a oświatą. Pewnik ten brzmi: nikt nie
powinien mieć więcej pieniędzy niż rozumu. Gdybyż to spełniać,
zniknęłaby większa część bolączek społecznych i politycznych! Ale jak to
skodyfikować?
Z
drugiej strony etyka czasem nie dopuszcza, żeby skorzystać ze swego
prawa. Porządny człowiek bowiem zrobi to natenczas tylko, gdy prawo
przyznawane mu przez ustawę, zgodne jest ze słusznością. Ten zaś
stosunek zawisł mocno od okoliczności i nikt tego nie zdoła
skodyfikować. Faktem pozostanie, że nie zawsze to uczciwie, żeby
korzystać ze swoich praw. Blumizm czyha na to, zeby przepisy wadliwe,
owe nie przynoszące jurysprudencji zaszczytu "względy formalno-prawne" wyegzekwować świadomie na swą korzyść, chociaż z widoczną krzywdą z drugiej strony.
Nikczemność,
pozostająca w zgodzie z paragrafiarstwem, nie przestaje być
nikczemnością. Jeżeli pozwolimy się szerzyć tej przewrotności, która
bardzo się wzmogła o ostanim czasie, cóż nas czeka? Społeczeństwo, w
którym blumizm wziąłby górę, zginęłoby marnie i to w ohydzie. Mogłoby
się zdarzyć, że któreś przyszłe pokolenie - gdy się odrodzi i
spopularyzuje na nowo godność ludzką, będzie wspominać z uczuciem ulgi;
co za szczęście, że wyginęli ci nikczemnicy! Taka jest blumizmu meta.
Kwestia to sumienia, tj., autokrytyki moralnej; innymi słowy: kwestia
wykształcenia etycznego.
Połączenie
wyrażeń: etyka a wykształcenie - zadziwi może Czytelnika. Co innego:
wykształcenie prawnicze - to rozumie każdy; ale czy słyszano o etycznym?
W
całej Europie (niestety!) przyjęło się mniemanie, że można być
wykształconym i najspecjalniej i najogólniej, a z nader słabym
wykształceniem etycznym. Jeżeli jednak dąży się do osiągnięcia coraz
wyższych szczebli moralności, szczeblowatość ta zawisła jest od
wykształcenia etycznego. Kształcenie istnieje we wszystkich rodzajach
pracy fizycznej czy umysłowej; czyż dziedzina moralna miałaby być wyjęta
spod tej możności? Jak np., można patrzeć na wszystko (mimo woli) pod
kątem estetyki, podobnież można wyrobić w sobie ostrowidztwo etyczne - a
postęp moralności wymaga, by ono się rozpowszechniało. Można studiować
etykę, jak prawo lub matematykę czy cokolwiek.
Wykształcenie
etyczne polega na dostrzeganiu związków etycznych pośród spraw;
oczywiście także w życiu publicznym. Cywilizacja łacińska wymaga tego
bezwarunkowo, ale też tylko ta jedna cywilizacja poddaje życie publiczne
wszystkim przepisom życia prawnego. Stanowi to niezmienne rozszerzenie
pola etycznego, które staje się bezgranicznym. O ileż trudniej czynić
zadość takim rozszerzonym wymaganiom! O ileż łatwiej o zadowolenie
moralne w innych cywilizacjach.
Oczywiście
trzeba uprawiać etykę przede wszystkim w powszednim dniu roboczym, we
własnym zawodzie. Niestety dopiero nieliczne zawody określiły jasno i
ściśle swe etyki specjalne. Nie da się zaś złatać wspólna etyka
zawodowa, jeżeli się ją chce czerpać z rozmaitych cywilizacji.
Dotychczas zawód lekarski przoduje wyższym rozwojem, większym
wykończeniem swej etyki. Na ogół zaś odczuwa się pewien zastój.
Stanowi
to wielkie niebezpieczeństwo publiczne, gdyż zanika przez to główny
trakt wykształcenia etycznego. Ogólny postęp (lub upadek) moralności
pozostaje w stosunku prostym do stanu etyk zawodowych w danym
społeczeństwie.
Przyjęta
przez cywilizację łacińską etyka katolicka ma to do siebie, że w miarę
rozwoju cywilizacyjnego powiększa się w niej ilość obowiązków. Póki
cywilizacja nasza będzie się rozwijać, będzie też wymagać od swych
uczestników coraz większego wysiłku moralnego. Toteż wykształcenie
etyczne wprost nie ma granic w cywilizacji łacińskiej. Czyż
chrześcijanin w cywilizacji łacińskiej będzie kiedykolwiek zadowolony ze
współczesnego stanu moralności? Nigdy, bo zawsze będzie mu przyświecał
ideał moralności jeszcze wyższej.
W
miarę postępu wykształcenia etycznego odkrywa się coraz nowe widoki i
szczeble doskonalenia się. Wymagania rosną, a trudności wzrastają
jeszcze bardziej. Coraz trudniej nadążyć w etyce, żeby rozwój jej nie
był słabszy od rozwoju innych kategorii quincunxa. Toteż inteligencja
winna być i teleskopem i mikroskopem etyki, żeby od jej zasięgu nie
uronić niczego, ni w oddali, ni w pobliżu, bez względu na skalę spraw
wielkich czy drobnych - bo dla etyki wszystko jest jednakowo ważnym.
Prawo
i etyka związane są ze sobą tak ściśle, iż do rozwoju prawa niezbędnym
jest rozwój etyki, jako nauki o moralności. Nie oddziaływa atoli prawo
na etykę (chyba ujemnie dla blumistów); choćby największy rozwój nauki i
prawa nie będzie mieć wpływu na naukę etyki. W tym szczególnym prawie
przejawia się starszeństwo etyki w przodownicze jej stanowisko.
Rozwój
naukowy etyki na większą skalę, wydoskonalenie jej metod, zdobycie dla
niej nowych widnokręgów, stanowiłoby zarazem epokę w rozwoju nauki
prawa. Niestety, etyka, jako nauka, nie dotrzymała kroku innym naukom.
Czyż mamy już na dłuższy czas dosyć podręczników etyki? Czyż moralistów
nie razi całkowity niemal brak studiów monograficznych w tej dziedzinie?
Nauce
prawa dolega wręcz przeciwne niedomaganie: rojowisko szczegółów,
pozbawione coraz bardziej myśli ogólnej. Zupełnie błędnie stała się
jurysprudencja nauką analityczną, gdy tymczasem jest ona z całą
stanowczością nauką syntetyczną. Badania analityczne mogą być tylko
środkiem do celu, lecz przenigdy celem nauki. Każdy "casus" prawniczy należy rozważać przede wszystkim systematycznie. Eskluzywność analityki w prawie oddaje je na usługi bezprawia.
Ciężką
chorobą nauki prawa stał się przerost komentatorstwa. Istny pęd
chorobliwy sprawia, że coraz rzadziej adepci prawa sięgają do tekstów,
lecz brodzą w komentarzach. Studia swe zaczynają od komentarzy i na
komentarzach kończą.
Powstają
już nawet komentarze do komentarzy, komentarzyki i robótki
komentatorskie nie przynoszące bynajmniej zaszczytu naukom prawniczym.
Przypominają się cechy nauki żydowskiej z okresu hiszpańskiego:
napęczniawszy od komentatorstwa, stanęła.
W
praktyce życia ostatnich dwóch pokoleń kazuistyka nadaje coraz bardziej
ton prawu i prawnikom, a w tym stanie rzeczy formalistyka musi wybijać
się na pierwsze miejsce. Bez przesady zaś można powiedzieć, że przerost
formalistyki wygania z prawa moralność.
Patronem
formalistyki Shylok, ten, który wpisał do umowy warunek stanowiący
okrucieństwo, najwidoczniejsze bezprawie, a jednak są uważał, że musi
dopilnować litery "prawa".
Pozwanego ocalił wymyślony szczęśliwie kruczek, powitany z zapałem i z
uczuciem ulgi. Gdyby nie kruczek byłoby się wyrzynało funt żywego mięsa w
imię sprawiedliwości.
Metoda
Shylokowska panuje dotychczas w sądownictwie. Stąd pochodzi szczególne
wśród pospólstwa mniemanie, że sędziowie nie są sprawiedliwi, jakoby z
reguły byli przekupieni itp. Brak zaufania do sądownictwa jest również
powszechny pośród inteligencji; z tą różnicą, że nie gani się sędziów,
lecz instytucje.
Formalistyka stanowi wylęgarnię kruczków i wykrętów; wytwarza się istne żonglerstwo formalnościami, raj dla wszelkiego blumizmu.
Nie
obejdzie się prawo bez formalności, lecz muszą one mieć swe granice,
które wskaże rozważanie prawa ze stanowiska syntezy. Formalność prawna
jest potrzebna do wartości istoty aktu prawnego, lecz ta sama formalność
nie posiada żadnego znaczenia, jeżeli jej nie towarzyszy istota prawa,
tj., słuszność sprawy. Zwłaszcza nie może mieć znaczenia formalność
oparta na kłamstwie. Nadawanie waloru kłamstwu świadczyłoby o złej woli,
o blumiźmie. Ani nawet najdokładniejsza formalność i
najskrupulatniejsza, nie może posiadać tej mocy, iż by bezprawiu nadać
moc prawa. Etyka najwyższą prawa komentatorką!
Etyka
i prawo są w dziejach cywilizacji sprzężone ściśle, bo powinny tworzyć
jedną całość, zgodną w motywach i w przejawach. Niezgodność stanowi
zawsze klęskę publiczną. Nie ma poczucia tożsamości zrzeszeniowej bez
jedności etycznej; harmider etyk podważa ściany budowli społecznych i
państwowych. Poczucie zrzeszeniowe wymaga również jednakowych pojęć o
prawie; stanowi to zresztą prostą konsekwencję jedności etycznej. Może
atoli zachodzić wypadek, że w pewnym zrzeszeniu obowiązują różne prawa, a
nie wszystkie godne z właściwymi temu zrzeszeniu pojęciami o prawie,
narzucone mu przemocą.
Nie ma cięższego nieszczęścia, jak gdy wróg znosi prawo krajowe, a narzuca obce; nie ma nic gorszego, jak nie móc rządzić się "prawem własnym". Ale też nie ma większej nikczemności i zbrodni, jak pozbawiać ludność prawa rodzimego.
Rzym
starożytny nie narzucał swego trójprawa; w niczym nie naruszał w
prowincjach miejscowych urządzeń prawnych, zwyczajów, wierzeń
religijnych i językowych. Z reguły samorząd pozostawiał wolność prawu
własnemu lokalnemu, z czego wyrobiło się uznanie dla ius gentium.
Ubiegano
się jednak o rzymskie obywatelstwo, żeby spod prawa własnego przejść
pod prawo rzymskie, ażeby zwolnić się od prawa rodowego, a pozyskać
prawo pełnej własności indywidualnej, chodziło o nabycie mienia
osobistego i o jego bezpieczeństwo, o prawo dziedziczenia i testamentu.
Ubiegano się! Nigdy nikt nie był zmuszany, by przejść pod prawo
rzymskie, gdyż Rzym uważał jako nie należy być prawodawcą podbitych.
Prokonsulowie dopuszczali się nadużyć wielu i wielkich; lecz w prawa podległego ludu nie wtrącali się.
Wspólne
pojęcia prawne stanowią drugą - po wspólnym języku - więź społeczną.
Trzeba atoli trzymać się ściśle określenia: pojęcia prawne - lecz nie
"prawo", bo ono może być tym pojęciom wrogie. Może nawet być układane
nieprzyjaźnie, jako środek do rozsadzania społeczeństwa. Jeżeli to są
formułki prawnicze zamiast sumienia, formułki zdane na samowolę
każdorazowej władzy - toć to wyraźny bizantynizm. Dusi nas etatystyczna
cywilizajca bizantyjska. Zwiększają się też wpływy cywilizacji
żydowskiej, dla której prawo jest wszystkim, a sama religia "objawionym prawem". Jest to cywilizacja wyłącznie prawnicza. W cywilizacji łacińskiej jest to atoli niemożliwością.
Uderza
też wzmagająca się coraz bardziej skłonność do szybkiej zmiany praw;
można by to nazwać wyścigami w burzeniu praw. Prawodawstwo staje się
rodzajem radykalizmu, a radykalizm atrybutem prawodawstwa; także
radykalizm tempa. Pozostawmyż radykalizm raczej etyce! Nie było zaś
większego radykała w zakresie etyki, jak św. Tomasz z Akwinu; lecz w
zakresie ustawodawstwa trzymał zasady festina lente, żeby ustaw nie
zmieniać bez istotnej potrzeby, a w razie potrzeby nie robić tego nagle.
Zagadnienie:
stosunek etyki a prawa stanowi zawsze doniosłą kwestię historyczną.
Obecna walka Zachodu ze Wschodem zamienia się też coraz wyraźniej na
wielkie starcie o ten problem.
7.VII 1946.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz